Rząd dostrzegł tę niszę i ogłosił wielki program dopłat do, umownie nazwijmy, „fotowoltaiki balkonowej”. Ale czy rzeczywiście nowe subsydia spełnią pokładane w nich nadzieje? Jakie mogą być oszczędności i co w tym programie zgrzyta?
500 mln zł na nowe dotacje ma pochodzić z Krajowego Planu Odbudowy, ale ten nadal jest zablokowany. W tej sytuacji finansowanie ma zapewnić Polski Fundusz Rozwoju, dodatkowo zadłużając się na wysoki (w porównaniu z pieniędzmi z KPO) procent.
Zasady działania programu to nowość. Według założeń, o których mówił w tym tygodniu minister rozwoju Waldemar Buda, możliwe będzie uzyskanie dotacji w wysokości 50 proc. kosztów na inwestycje w blokach dla tzw. prosumenta zbiorowego, nazwanego lokatorskim. Dopłaty mają obejmować nie tylko instalacje fotowoltaiczne, ale także magazyny energii czy pompy ciepła.
Do tej pory w Polsce rozwijał się rynek prosumentów indywidualnych, teraz czas na prosumentów zbiorowych.
Czy to się zwróci? Rzut monetą lepszy niż wyliczenia ministerstwa
Jak to będzie działać w praktyce?
Po drugie, jeśli w naszym bloku spółdzielnia albo wspólnota zdecyduje się zamontować fotowoltaikę (prawdopodobnie będzie to jednak dach, a nie balkony) i produkcja prądu zaspokoi potrzeby własne bloku lub bloków, to lokatorzy będą mogli odzyskać część sprzedanego do sieci prądu.
Według symulacji Ministerstwa Rozwoju blok z 64 mieszkaniami potrzebuje 4 MWh energii rocznie, której koszt to około 2,8 tys. zł. Według ministerstwa instalacja fotowoltaiczna produkująca do 30 MWh rocznie pokryje życie wspólne i przełoży się na przychody dla budynku w wysokości 19,6 tys. zł rocznie. Dzięki temu lokatorzy nie płacą za energię w części wspólnej i obniża się koszt ich własnego zużycia. Średnia obniżka na lokal w takim wypadku to 328 zł rocznie przez kolejnych 15 lat.
Więcej na wyborcza.pl